Od
pierwszych dni odzyskania niepodległości przystąpiono w Gdańsku do odbudowy
zniszczeń wojennych. Powstało Biuro Odbudowy Portów i swoich zwolenników
znalazł również sport, uznany w dobie wielkiej migracji ludności za
ważny czynnik cementujący środowisko.
Już 17 kwietnia 1945 roku, podczas gdy nad zniszczonym Gdańskiem echo
niosło odgłosy artyleryjskiej kanonady i pojedynczych wystrzałów karabinowych,
pod miastem toczyły się jeszcze walki, a jednostki Wojska Polskiego
likwidowały resztki rozbitych formacji hitlerowskich, odbył się pierwszy
w wyzwolonym Gdańsku mecz piłkarski. Drużyna złożona z funkcjonariuszy
VI Komisariatu Milicji Obywatelskiej pokonała stacjonujących w sąsiedztwie
radzieckich żołnierzy 3:1. Taki był początek gdańskiego sportu.
W niespełna miesiąc po tym historycznym wydarzeniu powstawać zaczęły
pierwsze kluby z prawdziwego zdarzenia. A więc Milicyjny Klub Sportowy,
którego tradycje przejęła potem Pogoń, a następnie Gwardia i GKS Wybrzeże,
reaktywuje swoją działalność słynna Gedania oraz kluby tczewskie - Wisła
i Unia, w Nowym Porcie powstają: Strażacki Klub Sportowy Płomień oraz
WKS Flota. Powstają także: wejherowski Gryf, gdyński Grom oraz Mir (późniejsza
Arka), a także Klub Sportowy Biura Odbudowy Portów - późniejsza krótkotrwała
Baltia, a dziesiejsza Lechia Gdańsk...
30 lipca 1945 roku rozpoczął oficjalną działalność Okręgowy Związek
Piłki Nożnej, którego pierwszym prezesem został Zdzisław Skowroński
(pełnił tę funkcję zaledwie kilka miesięcy).
Ukonstytuowanie pierwszego zarządu BOP nastąpiło 7 sierpnia 1945 roku.
Funkcję prezesa klubu powierzono dyrektorowi Biura Odbudowy Portów -
inż. Władysławowi Szedrowiczowi. W skład zarządu weszli: Witold Dubielewicz,
Henryk Skrzypczak, Sławomir Zieleniewski (znany trener i lekkoatleta),
Zdzisław Ćwiek, Staszczyński, Niedźwiecki, Slowacki (skarbnik). Ustalono
również, że kolor biało-zielony tworzyć będzie zewnętrzny symbol klubu.
W dniach 25-26 sierpnia 1945 roku zorganizowano pierwsze w wolnym Gdańsku
Święto Sportu. Jednak na stadion przy ulicy Traugutta nie konkurencje
lekkoatletyczne ściągnęły kilkanaście tysięcy widzów, ani nie bieg uliczny
na dystansie 3 km o nagrodę Prezydenta Miasta, czy wyścig kolarski na
trasie 10 km o nagrodę prezydenta BOP-u. W centrum zainteresowania znalazł
się finałowy mecz błyskawicznego turnieju piłkarskiego z udziałem najlepszych
zespołów Wybrzeża. Już tydzień wcześniej rozpoczęły się eliminacje,
do których przystąpiło 8 drużyn: Milicyjny KS, Gedania, BOP, Płomień,
Flota, OM Tur, ZZK Gdańsk i Grom Gdynia. W pierwszej serii spotkań faworyci
zwyciężali bez trudu, ale już w półfinałach padły zgoła nieoczekiwane
rozstrzygnięcia. Oto dwie najsilniejsze wówczas jedenastki Wybrzeża
odpadają z turnieju! Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał -
Gedania przegrała z Płomieniem, a BOP z Flotą. W finale, na zakończenie
Święta Sportu, spotykają się więc strażacy z marynarzami i po zaciętej
oraz wyrównanej walce wygrywają ci pierwsi w stosunku 1:0.
Pierwsze mistrzostwa okręgu przeprowadzili właśnie piłkarze. Nic w
tym dziwnego - było ich najwięcej, najwcześniej się zorganizowali i
stanowili wówczas niewątpliwie najsilniejsze i najbardziej prężne środowisko
sportowe na Wybrzeżu. Poza tym kluby dość już miały spotkań towarzyskich
o przysłowiową "pietruszkę" - chciały sprawdzić swą wartość
w ogniu zaciętej walki o mistrzowskie punkty. Decyzja zapadła więc jednogłośnie
i już na początku września 1945 roku rozpoczęły się eliminacje, które
miały wyłonić dziesięć najlepszych zespołów piłkarskiej A klasy okręgu
gdańskiego. Niemal dwa miesiące trwały ambitne zmagania osiemnastu drużyn
z Trójmiasta, Tczewa, Wejherowa, Elbląga, a nawet Pelplina. W efekcie
utworzona została pierwsza w historii gdańskiego futbolu "A klasa"
(dziesiejsza "liga okręgowa"). W skład jej wchodziły: BOP
Baltia Gdańsk (na skutek połączenia się BOP-u z Baltią), Flota Nowy
Port, Gedania Gdańsk, Grom Gdynia, Gryf Wejherowo, Milicyjny KS Gdańsk
(który już wkrótce zwać się będzie MKS Pogoń), Płomień Nowy Port, OM
TUR Gdańsk oraz tczewskie drużyny Unii i Wisły.
Pod koniec października, kiedy na Wybrzeżu ciągle utrzymywała się ładna,
słoneczna pogoda, A klasa przystąpiła do pierwszej rundy rozgrywek mistrzowskich.
Bardzo szybko utworzyła się ścisła czołówka, w której należało szukać
pierwszego mistrza Wybrzeża w piłce nożnej. Doskonale spisywała się
Gedania, oklaski zbierała bojowa Pogoń i twarda Flota, dużym zaskoczeniem
była postawa Groma. Ale największą i zasłużoną sławą cieszyli się tamtej
jesieni piłkarze BOP-u. Szli oni od zwycięstwa do zwycięstwa, strzelając
efektowne bramki i siejąc postrach w szeregach przeciwników. Np. Płomień
przegrał aż 4:11, a Wisła 1:8. Najlepiej trzymali się milicjanci, którzy
ulegli biało-zielonym tylko 2:3 oraz marynarze, którzy jako jedyni w
rozgrywkach uzyskali z BOP-em zaszczytny remis 3:3. W rezultacie BOP
zajął pierwsze miejsce w niedokończonej zresztą, bo przerwanej przez
mrozy i śniegi, jesiennej rundzie rozgrywek.
BOP szturmem zdobył serca gdańskiej publiczności, która szalała z radości,
gdy na boisko wchodziła słynna "trójka muszkieterów" - Baran,
Łącz i Hogendorf. Tych trzech znakomitych napastników już przed wojną
należało do elity polskiego piłkarstwa, a po wojnie wielokrotnie reprezentowali
oni barwy narodowe. Na Wybrzeże ściągnął ich nie mniej sławny pomocnik
lwowskich Czarnych - Czyżewski, pracujący w BOP-ie jako referent kultury
fizycznej. Grała ta czwórka jak marzenie... Kibicom BOP-u na długo utkwiła
w pamięci pozornie przyciężkawa sylwetka Stanisława Barana, który błyskawicznie
startował do każdej piłki i strzelał "jak z armaty" z lewej
oraz prawej nogi; albo przystojnego, czarnowłosego Mariana Łącza, popularnego
"Makusia", znanego aktora scen warszawskich, zadziwiającego
wszystkich refleksem, pomysłowością i celnymi "główkami";
albo lekko już wtedy łysiejącego, prawoskrzydłowego Tadeusza Hogendorfa,
którego precyzyjne centry były (i mogą być do dziś) wzorem dla piłkarskiej
młodzieży; i wreszcie spokojnego stratega, już wtedy mocno szpakowatego
Zygmunta Czyżewskiego, wybornego technika, gdy celnymi podaniami z głębi
pola wypuszczał w bój swych znakomitych kolegów z napadu. Nie było meczu,
żeby jeden z "wielkiej trójki" nie zdobył przynajmniej jednej
bramki. Były i takie spotkania (z Wisłą Tczew), gdy Baran strzelał pięć
goli, a Łącz i Hogendorf po trzy.
Ówczesny skład BOP-u uzupełniali między innymi: były piłkarz Cracovii
Stefan Lasota i znany ze swej zbyt ostrej gry Bolesław Żytniak w obronie,
oraz późniejszy załużony piłkarz Lechii inż. Aleksander Kupcewicz, a
także Gwoździński i Januszewski w ataku.
Mimo nader przeładowanego terminarza spotkań mistrzowskich na jesieni,
BOP znajduje jeszcze czas na wyjazdowe mecze towarzyskie. W Bydgoszczy
gdańszczanie gromią w listopadzie mistrza Pomorza - Polonię 6:1, a w
Poznaniu wygrywają z KKS-em i remisują z Dębem 1:1.
Pierwszy - jakże bogaty - sezon zamykają piłkarze gdańscy spotkaniem
międzynarodowym, rozegranym 16 grudnia na Stadionie Miejskim we Wrzeszczu
(miejsce obecnego stadionu Lechii). Do Gdańska zawinął angielski statek
"Fort Bourbon" z darami UNRRA. Wysportowana załoga tego statku
chciała jeszcze koniecznie dać gdańszczanom w prezencie pokazową lekcję
klasycznego angielskiego futbolu. Pewni siebie synowie Albionu "wypowiedzieli"
więc mecz najlepszej gdańskiej jedenastce. Wyzwanie trzeba było przyjąć...
Spotkanie odbyło się na porządnie już zmarzniętym i lekko pokrytym śniegiem
boisku. Na trybunach, mimo dotkliwego chłodu, znalazło się paruset przytupujących
widzów. "Wiadomo - Anglicy, ci to zawsze potrafią grać w piłkę",
"Ciekawe, czy nasi się nie skompromitują?" - takie nastroje
panowały na widowni. Tymczasem piłkarze BOP-u już po pierwszych piłkach
zorientowali się, że mają do czynienia ze słabeuszami i już do przerwy
spokojnie zaaplikowali im pięć bramek, specjalnie się zresztą przy tym
nie wysilając. Anglicy schodzili do szatni z bardzo niepewnymi minami,
gorączkowo się tylko dopytując, czy to aby na pewno Polacy, a nie jacyś
przebrani Węgrzy, Szwedzi lub Urugwajczycy. Aby pogłębić ich wątpliwości,
napastnicy BOP-u strzelili po przerwie jeszcze dziewięć bramek i dopiero
gdy mecz dobiegał końca, łaskawie zezwolili Anglikom na zdobycie honorowego
gola - na zasadzie polskiej gościnności. I chyba dopiero to (a także
pomeczowa wspólna kolacja) przekonało załogę "Fort Bourbon",
że miała do czynienia z autentycznymi Polakami.