[ Strona główna ]


Jedyny w swoim rodzaju Skarb Ekstraklasy - statystyki, sylwetki, kariery graczy, historie, osiągnięcia klubówSkarb I ligi - statystyki, kariery graczy, historie i osiągnięcia klubówRozgrywki regionalne 2024/2025 - od IV ligi do Klasy C !Wyszukiwarka klubów, zawodników i sędziów w serwisie 90 MinutJeśli chcesz skontaktować się z redakcją - najpierw to przeczytaj!
90minut.pl
 CLJ
 PZPN
RSSSF

 


1 czerwca 2003, 14:11:22 - maciejko
Jarosław Araszkiewicz kończy karierę

We wtorek przeciwko Wiśle Kraków Araszkiewicz ma wystapić po raz ostatni w ligowym meczu "Kolejorza". To ma być prezent na zakończenie kariery dla niezwykle zasłużonego dla klubu piłkarza. W końcu "Araś" jest jedynym zawodnikiem, który z Lechem zdobył wszystkie pięć tytułów mistrza Polski. Niezwykle szanowany i lubiany przez kibiców "Kolejorza". - Jarek, Jarek, Jarek Araszkiewcz - skandują fani poznańskiego zespołu zawsze, gdy pojawia się na boisku.

Łezka w oku kręci się, gdy pomyśli Pan, że to już koniec kariery piłkarskiej?

- Na pewno kończy się jakiś etap w moim życiu. Człowiek nie zdążył się nawet obejrzeć, a już minęło 20 lat kariery na boiskach ekstraklasy. A wydaje mi się, jakby debiut był wczoraj. Pamiętam przecież doskonale swój pierwszy występ. To było spotkanie z Ruchem Chorzów w 1983 r. Wszedłem na 20 minut, a mecz zakończył się remisem 0:0.

Gdy ostatni raz wrócił Pan do Lecha, grał z numerem 40 na koszulce, bo chciał dograć do czterdziestki. Nie udało się tego zrobić, kończy Pan karierę w wieku 38 lat. Dlaczego?

- Może to był taki ukryty cel, jednak numer 40 wziąłem z innego powodu. Ponieważ był to mój czwarty powrót do "Kolejorza" [W rzeczywistości piąty - przyp. red.], chciałem gra z czwórką. Ten numer był jednak zajęty przez Marcina Drajera, więc dodałem zero. Stąd wzięła się ta anegdota, że chcę grać do czterdziestki. Dlaczego się nie udało? Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że lata płyną, a młodzież naciska coraz bardziej. Trzeba w końcu ustąpić miejsca - może nie lepszym, ale na pewno młodszym.

Miałby Pan jeszcze siły, by rywalizować na boiskach ekstraklasy?

- Przepracowałem z zespołem przed sezonem. Wystąpiłem w kilku sparingach. można zatem powiedzieć, że byłem dobrze przygotowany. Po objęciu rezerw nie było już jednak czasu, by dbać o formę fizyczną tak, jak poprzednio. Zająłem się szkoleniem młodych piłkarzy i w ten sposób - niejako automatycznie - zrezygnowałem z własnej kariery.

We wtorek ma Pan jednak zagrać w ekstraklasie przeciwko Wiśle Kraków.

- Skoro Lech już się utrzymał, to zapewne na 10-15 minut zostanę wpuszczony. Jest to fajne, że klub tak zdecydował. Przed rundą wiosenną mówiłem, że moim marzeniem jest zagrać jeszcze choćby minutę w meczu ligowym "Kolejorza". To się teraz najprawdopodobniej spełni. Najpierw były plany, żeby wybiec na boisko w spotkaniu z VfB Stuttgart, jednak w rozmowie z kierownikiem Zbigniewem Śmiglakiem postanowiliśmy, że poczekamy do Wisły. W końcu mecz ligowy, to nie sparing.
Oczywiście dziękuję działaczom, że dostaję od nich taką szansę. Chciałbym jednak, aby odbył się jeszcze jeden mecz pożegnalny z udziałem moich dawnych kolegów. Miło byłoby spotkać się jeszcze raz na boisku z takimi piłkarzami, jak Zbyszek Pleśnierowicz, czy Marek Rzepka. W końcu oni teraz także pracują w Lechu.

Wie Pan, że jest jedynym piłkarzem w historii Lecha, który zdobył wszystkie pięć tytułów mistrza Polski?

- Wiem. To jest rzeczywiście spory wyczyn, choć prawda jest taka, że miałem szczęście występować akurat w okresie tłustych lat dla klubu. Na początku wchodziłem na boisko jako młody zawodnik, jednak jakąś małę cegiełkę do tych tytułów przykładałem. Później miałem trochę szczęścia. Do każdego klubu zagranicznego byłem bowiem tylko wypożyczany. W Niemczech albo w Turcji liga kończyła się na początku maja, a w Polsce grano jeszcze miesiąc dłużej. Wracałem do Poznania i trenowałem z pierwszym zespołem, by podtrzymać formę. Zawsze okazywało się, że jestem potwierdzony do gry w Lechu. Trenerzy wpuszczali mnie zatem na trzy, cztery ostatnie spotkania i dzięki temu zdobywałem kolejne tytuły. Przy tym jednak trzeba dodać, że byłem w dobrej formie i nie były to występy na wyrost.

Po raz pierwszy odszedł an z Poznania do Legii Warszawa. Nie było innego wyjścia?

- Wtedy chciałem na okres służby wojskowej przejść do Śląska Wrocław. Byłem już nawet dogadany w tej sprawie z Henrykiem Apostelem. Śląsk był jednak wtedy za słaby organizacyjnie. Odgórnie zostało ustalone, że trafię do Legii. Dostałem informację, że lepiej, abym stawił się w Warszawie, bo w przeciwnym razie trafię do wojska. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać, że nie żałuję tych dwóch lat, które spędziłem w Legii.

Pewnie przede wszystkim dlatego, że strzelił Pan cudownego gola w meczu pucharowym z Szekesfehervar na Węgrzech, po minięciu połowy Madziarów. To była Pana najpiękniejsza bramka w karierze?

- Na pewno najdłużej strzelana (śmiech). Przeważnie zawodnik kopie na bramkę zaraz po przyjęciu piłki. Ja natomiast musiałem przebieć 60, 70 metrów, zanim mogłem oddać strzał. Rzeczywiście jakoś łatwo przychodziło mi wtedy mijanie rywali. Muszę przyznać, że bardziej lubiłem jednak asysty. Nic mnie tak nie cieszyło, jak dobre podanie do kolegi, otwierające mu drogę do bramki. Po tym poznaje się wielkich piłkarzy, że w dobrej sytuacji potrafią jeszcze poszukać lepiej ustawionego kolegę. Na moich podaniach skorzystało wielu zawodników. Począwszy od Jurka Kruszczyńskiego, przez Bogusia Pachelskiego, Andrzeja Juskowiaka. Później także Jerzy Kaziów korzystał z moich zagrań w Grodzisku.

Mówiło się, że królestwo Jarosława Araszkiewicza jest tuż za polem karnym. To rzeczywiście miejsce, z którego lubił Pan strzelać najczęściej?

- Rzeczywiście rzadko zdarzało się, żebym strzelił bramkę z bliska. Kiedyś w Grodzisku trafiłem z 8 metrów, to chyba było najbliżej. Raz także za trenera Adama Topolskiego graliśmy w Poznaniu z Górnikiem Zabrze. Po podaniu Piotra Reissa trafiłem z 10 metrów. W ogóle natomiast nie strzelałem bramek po uderzeniach głową. Przypominam sobie tylko jednego takiego gola w lidze. Było to w spotkaniu z Szombierkami Bytom.

W końcu opuściła Pan Polskę i wyjechał do Turcji. Dlaczego?

- Byłem wówczas zdecydowany, by spróbować sił w klubie zagranicznym. Najpierw dzwonili z greckiej Larissy, gdzie trenerem był Marcin Bochynek. Później jednak graliśmy z Legią w Warszawie i na meczu pojawił się menedżer z Turcji, Od razu po meczu przyszedł do mnie i zaprosił do gry w Bakirkoeyspor. Skorzystałem z tego zaproszenia.

Nie udało się jednak zostać Panu w Turcji dłużej niż sezon.

- Po upływie wypożyczenia miałem już nawet podpisany wstępny kontrakt. Turcy nie zdecydowali się jednak na transfer. Nie mieli bowiem pieniędzy. W Turcji silne finansowo były wtedy takie kluby, jak Fenerbahce czy Galatasaray. W tych zespołach piłkarze zarabiali takie kokosy, że się w głowie nie mieściło. W innych było natomiast biednie.

W Niemczech - w MSV Duisburg - także nie udało się dłużej zagrzać miejsca. Dlaczego?

- Do klubu przyszedł nowy trener - Ewald Lienen. Miał inną koncepcję prowadzenia drużyny. Miałem jeszcze wówczas ofertę z Fortuny Köln. Byłem jednak dotknięty tym, że mnie Lienen wówczas nie docenił i wróciłem do Polski. Tak straciłem szansę na grę w Bundeslidze.

Później niespodziewanie przez pół roku był Pan piłkarzem Pogoni Szczecin. Jak do tego doszło?

- Graliśmy mecz pucharowy ze Spartakiem Moskwa i przegraliśmy 1:5. Trzech zawodników, w tym ja, zostało potem odsuniętych od zespołu. Rzekomo za brak zaangażowania. Można sobie tutaj dopowiedzieć, że działaczom chodziło o to, że sprzedaliśmy meczu Ruskim. Byłem urażony. Pojechałem do III ligi niemieckiej. Nie odpowiadała mi jednak w zupełności. Piłka opierała się tam na biegaiu, bieganiu i jeszcze raz bieganiu. Była propozycja ze Szczecina i dlatego poszedłem do Pogoni. Ówczesny prezes Rynkiewicz mówił później, że spłaciłem się, bo strzeliłem ważnego gola. Było to spotkanie z GKS Katowice. Wygraliśmy wtedy 1:0 z niepokonanym dotąd zespołem.

Później miał Pan epizod w Izraelu i wrócił Pan do Wielkopolski - Groclinu i Lecha.

- Do teraz śmieję się z tego, że nie zagrałem tylko w Amice Wronki i Warcie Poznań. Zaliczyłbym wtedy komplet zespołów z naszego regionu. Nikt nie byłby urażony.

Jest Pan piłkarzem spełnionym?

- Na pewno tak. Zrobiłem przecież bardzo dużo. Młodszym kolegom mogę życzyć tylko tego, aby osiągnęli takie sukcesy, jak ja podczas swojej kariery. Na pewno jednak zabrakło sukcesów w klubach zagranicznych, a także w reprezentacji Polski. Wówczas jednak dostać się do kadry było niezwykle trudno. Ja zagrałem 12 razy. To trochę za mało.

Rozmawiał: Maciej Henszel (Gazeta Wyborcza)


źródło: Gazeta.pl

Nyko - 1 czerwca 2003, 23:36:56 - *.poznan.cvx.ppp.tpnet.pl
Panie Jarku w imieniu wszystkich kibiców lecha-Dziekujemy

bocianlechpoznan - 2 czerwca 2003, 10:24:21 - *.cache.icpnet.pl (*.21.17.85)
JAREK JAREK JAREK ARASZKIEWICZ !!!!!!!

Pseudonim (max 10 znaków):

E-mail:

Redakcja 90minut.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są niezależnymi opiniami czytelników serwisu. Jednocześnie 90minut.pl zastrzega sobie prawo do kasowania komentarzy zawierających wulgaryzmy, treści rasistowskie, reklamy, wypowiedzi nie związane z tematem artykułu, "trolling", sformułowania obraźliwe w stosunku do innych czytelników serwisu, osób trzecich, klubów lub instytucji itp., a w skrajnych przypadkach do blokowania możliwości komentowania wiadomości przez poszczególnych użytkowników lub całe sieci.

 

Napisz do nas